Niezbyt nietrafione nadzieje inwestorów w giełdach krajów rozwijających się
Nadzieje inwestorów, pokładane jeszcze niedawno w giełdach krajów rozwijających się, okazują się niezbyt nietrafione. Potencjał nowych rynków wciąż jest duży, ale nie ma szans ujawnić się bez poprawy globalnej koniunktury.
Jeszcze kilka miesięcy temu powszechna była opinia – także wśród inwestycyjnych guru – mówiąca, że Chiny będą lokomotywą globalnej gospodarki w fazie słabnącego potencjału w krajach najbardziej rozwiniętych. Wspomagać tę lokomotywę miały pozostałe duże kraje azjatyckie, przede wszystkim Indie. Za oceanem stawiano na Brazylię, a w Europie na Rosję, czyli mówiąc w skrócie BRIC (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny). Tymczasem obserwacja zmian indeksów giełdowych wskazuje, że ten budzący nie od dziś największe nadzieje globalnych inwestorów region, osiąga w ostatnich kilkunastu miesiącach wyniki tylko nieznacznie lepsze niż znajdująca się na skraju bankructwa grupa europejskich outsiderów, której skład określa skrót PIIGS (Portugalia, Irlandia, Włochy, Grecja, Hiszpania).
Teraz coraz głośniej mówi się o tym, że spowolnienie gospodarcze w Europie i Stanach Zjednoczonych negatywnie wpłynie na dynamikę wschodzących tygrysów, których siła wynikała głównie z potencjału eksportowego, jak w przypadku Chin i Indii, lub surowcowego, jak w przypadku Brazylii i Rosji. Widać więc jak bardzo analitycy mylili się w ocenach procesów zachodzących w globalnej gospodarce. Przeceniali popyt wewnętrzny i siłę rynków azjatyckich, niedoceniając skali kłopotów, jakie mogą dla nich wyniknąć z zadyszki w największych światowych gospodarkach. Ekscytując się dynamiką wzrostu tygrysów i ich znakomitą kondycją finansową, zapomniano o ich wrażliwości na światowe zawirowania oraz o zagrożeniach, jakie mogą płynąć ze zderzenia dynamicznego, ale nie zawsze zrównoważonego wzrostu, ze ścianą spowolnienia w globalnym otoczeniu. W ciągu ostatnich lat zależności między azjatyckim wzrostem a amerykańsko-europejską stabilizacją stały się znacznie większe niż kilkanaście lat temu. Nierównowaga w przepływach finansowych tylko pozornie była korzystna dla tygrysów, które znalazły się w pułapce, którą same zastawiły. Siła finansowa wynikająca z nadwyżek handlowych i oszczędności stanowi solidny bufor, ale równowagi makroekonomicznej nie ma i to stanowi główne zagrożenie. Dowód uzależnienia od popytu ze strony dojrzałych gospodarek mieliśmy w czasie krachu z lat 2008-09. Niski popyt wewnętrzny nie stanowi odpowiedniej przeciwwagi w warunkach dekoniunktury w globalnym otoczeniu. Dodanie RPA do klasycznej czwórki krajów BRIC i rozszerzenie tym samym skrótu do BRICS sprawiło, że stopa zwrotu dla tej grupy uległa niewielkiej poprawie, ale przecież nie poprawiło to wyników poszczególnych rynków.
Próby poszukiwania nowych, atrakcyjnych dla inwestorów regionów trwają już od pewnego czasu. Doprowadziły one do tworzenia kolejnych grup państw i funduszy specjalizujących się w wyszukiwaniu bardziej obiecujących okazji. W efekcie powstało sporo funduszy inwestujących w coraz bardziej egzotycznych rejonach. Obserwacja osiąganych stóp zwrotu wskazuje jednak, że nie jest to łatwe zadanie. Część tych rynków z pewnością ma spory potencjał, jednak na efekty trzeba jeszcze poczekać. W 2011 roku wyniki funduszy inwestujących w szerokim kręgu państw z różnych kontynentów, tworzących grupę Frontier Markets, grupujących spółki między innymi z takich krajów, jak Argentyna, Kenia, Nigeria, Tunezja, Bułgaria, Chorwacja, Estonia, Serbia, Bahrajn, Liban, Bangladesz czy Sri Lanka, okazały się jedynie minimalnie lepsze od indeksów europejskich państw najbardziej zagrożonych niewypłacalnością. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku grupy EMEA, czyli państw wschodzących z Europy, Afryki i Bliskiego Wschodu. Najmniejsze straty przyniosły w mijającym roku fundusze operujące w krajach CIVETS, czyli Kolumbii, Indonezji, Wietnamie, Egipcie, Turcji i RPA.
W mijającym roku najlepsze wyniki dało zaangażowanie kapitału na Wall Street, giełdzie jednego z najbardziej zadłużonych krajów świata, borykającego się z gospodarczym spowolnieniem. Od początku roku do końca pierwszej dekady grudnia 2011 roku S&P500 zniżkował o 0,2 proc., a Dow Jones zyskał 5 proc. Jak się okazuje, czasem najciemniej jest pod latarnią. Inwestowanie w nowych, obiecujących regionach wymaga rozwagi i przede wszystkim cierpliwości.
Roman Przasnyski, Open Finance
Dołącz do dyskusji: Niezbyt nietrafione nadzieje inwestorów w giełdach krajów rozwijających się