Internetowe talent show szukają swojej formuły i reklamodawców
Kiedy blisko rok temu startował internetowy show Simona Cowella „The You Generation” liczono, że odmieni zarówno internet, jak i talent show. Wydaje się jednak, że na razie ten typ programów szuka dla siebie odpowiedniej formuły, która spełniłaby oczekiwania odbiorców i pozwoliła na siebie zarabiać.
„The You Generation” wystartował 20 marca ubiegłego roku. Jego pomysłodawcą jest Simon Cowell, juror innych telewizyjnych talent show, takich jak „American Idol” czy „Britain's Got Talent”. Cowell zauważył, że publiczność mimo że wciąż chętnie ogląda talent show, jest już trochę znudzona jego formułą. Postanowił zatem przenieść ten format do internetu i w tym celu nawiązał współpracę z YouTube’em (pisaliśmy o tym tu).
Cowellowi nie sposób odmówić zdolności promocyjnych - oprócz tego, że ma nos do wyławiania talentów i przewidywania, co może spodobać się szerokiej publiczności, jest także założycielem wytwórni płytowej. Tym samym uczestnicy „The You Generation” mogą liczyć i w tym względzie na jego wsparcie. Formuła zakłada wyławianie talentów w rozmaitych dziedzinach i tym samym przypomina program „Mam talent”. Każdy internauta może nadesłać filmik prezentujący jego umiejętności, a krytycy Syco, firmy współtworzącej z Cowellem ten format, co dwa tygodnie ogłaszają finalistów z danej kategorii (jest ich 26). Zwycięzcy każdej wezmą udział w wielkim finale, który zagwarantować ma pokaźną kwotę pieniężną.
Do tej pory kanał The You Generation zasubskrybowano na YouTube 621 tys. razy, co na przedsięwzięcie o takim rozmachu nie jest wynikiem, który dawałby jego twórcom satysfakcję.
Wydaje się, że główną wadą programu jest jego formuła - całość przypomina bardziej reality show, a wystudiowane klipy nie spełniają obietnic uniknięcia telewizyjnej sztampy. Dodatkowo zachowanie Cowella, który wyszedł z roli surowego jurora-krytyka, nie tyle ociepliło jego wizerunek, co sprawiło, że program w oczach odbiorców stał się niewiarygodny. To tłumaczyłoby raczej chłodne przyjęcie przez widzów, przekładające się na statystyki wyświetleń poszczególnych klipów na YouTube oraz interakcję z fanami na Facebooku.
Trochę inny pomysł na ten typ programu mieli twórcy serwisu Vube.com. Jego zaletą jest... kontent. Serwis prezentuje muzyków w większości wykonujących covery innych wykonawców, ale prezentujących także własną twórczość. Vube cechuje wysoka jakość zamieszczonych na nim treści, co wynika z profesjonalnego podejścia użytkowników. Widać, że osoby, które zdecydowały się właśnie tu opublikować swoją twórczość, traktują całe przedsięwzięcie jako trampolinę do ewentualnej przyszłej sławy. Dobre nagłośnienie, profesjonalne podejście oraz przede wszystkim talent i osobowość uczestników (większość nagrań bije na głowę to, co można zobaczyć w telewizyjnych talent show, na co wpływ zapewne ma niewystępowanie czynnika stresu związanego z występem przed szeroką publicznością) - zapewniają rozrywkę na dobrym poziomie.
Nie ma tu współzawodnictwa, określania swojego zachowania wobec jurorów, czy kreowania siebie na potrzeby kamer, o czym zadecydował brak jury. To internauci poprzez dawanie like'ów i share'owanie decydują, który z klipów zdobędzie najwięcej odsłon, a tym samym zapewni sobie najwyższą nagrodę pieniężną. Nagrania, które w danym tygodniu uzbierają ich najwięcej, otrzymują nagrody finansowe. Główna wynosi 15 000 dolarów.
Występ Andresa Brysona, który przez prawie dwa miesiące wyświetlono ponad 21 mln razy:
Głównym problemem Vube jest jego dystrybucja. Serwis postanowił promować się w formie popupów, pojawiających się przy przeglądaniu innych stron, i dlatego spotyka się zarzutami spamowania czy bycia stroną przemycającą pirackie oprogramowanie. Wygląda to jednak na przemyślaną strategię - dzięki osiągniętemu potencjałowi wirusowemu, portal ma szansę zyskać duży udział w rynku. A że przynosi to efekty, świadczą liczby. Oficjalny fan page Vube na Facebooku śledzi pond 1,3 mln osób, a wideo umieszczone w serwisie w ciągu doby zyskało 3,5 miliona odsłon. Jest to zatem wynik porównywalny do odsłon w ciągu doby klipów pojawiających się na YouTube. Wspomniany efekt viralowy pozwala serwisowi uniknąć nudy i sztampowości, a ilość udostępnianych dziennie treści gwarantuje utrzymanie uwagi widzów. Warto zaznaczyć, że Vube wystartował mniej więcej w tym samym czasie, co program Cowella - w styczniu 2013 roku.
Na inny pomysł promowania młodych talentów wpadli założyciele portalu Me The One. Jest to w zasadzie platforma społecznościowa dla twórców, umożliwiająca ukazywanie ich aktywności w różnych dziedzinach. Każdy z użytkowników Me The One ma w serwisie założone subkonto, które pokazuje aktywność danej osoby na Facebooku, YouTube i Twitterze, a także zawiera tzw. Talentator, prezentujący statystyki odwiedzin ich stron w tygodniu. De facto oddaje tym samym losy ewentualnej kariery w ręce osób zamieszczających swoje treści na portalu, będąc jedynie pośrednikiem czy swoistą tablicą ogłoszeń. Na uwagę zwraca stosunkowo mała ilość osób śpiewających - sewis promuje raczej aktywność ruchową i dość niestandardowy sposób spędzania wolnego czasu, który jednak dla młodych odbiorców będzie atrakcyjny.
Wydaje się, że na dzień dzisiejszy największym wyzwaniem stojącym przed twórcami tego typu programów, jest ustabilizowanie oglądalności na zadowalającym poziomie, a tym samym przyciągnięcie reklamodawców. Nazwisko Cowella w tym kontekście nie stanowi problemu, natomiast inne serwisy muszą wypracować formułę, która pozwalałaby widzom się do nich przywiązać, czekać jak na odcinek ulubionego serialu, a tym samym dać markom pewność, że ich zaistnienie przy tego typu programach będzie opłacalne. Telewizja zapewnia dramaturgię, i udział gwiazd, które są gwarantem wysokiej oglądalności, a zatem takich samych zysków reklamowych. Formuła jest dość nowa, a YouTube mimo mocnej pozycji na rynku, zaczyna być dopiero odkrywane jako platforma społecznościowa. Wygląda na to, że okrzepnięcie tego typu formatów jest tylko kwestią czasu, zważywszy na fakt praktycznie nieograniczonych możliwości kreacyjnych.
Dołącz do dyskusji: Internetowe talent show szukają swojej formuły i reklamodawców