SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Rejection fee w przetargach to wciąż rzadkość. „Agencje dają się wpuszczać w maliny”

Decyzja Grupy OLX o wprowadzeniu 12 tys. zł rejection fee dla agencji, które odpadną w II etapie przetargu odbiła się szerokim echem w branży reklamowej. Agencje są pozytywnie zaskoczone, bo taka praktyka to w Polsce niezwykła rzadkość. - Na takie warunki kiedyś umówili się marketerzy i agencje. W dzisiejszych czasach nie są one równe dla obu stron. Marketerzy występują z pozycji siły, a agencje walcząc o każde zlecenie dają się wpuszczać w maliny - podkreśla w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Marcin Gaworski, chief executive officer&partner w 180heartbeats+Jung v. Matt.

fot. Shutterstock.com fot. Shutterstock.com

Wydająca serwisy ogłoszeniowe Grupa OLX (Olx.pl, Otodom.pl) wprowadza rejection fee dla agencji reklamowych kończących udział w przetargu na drugim etapie.

Kwota wynagrodzenia będzie stała i wyniesie 12 tys. złotych. Firma podkreśla, że przyznanie go to docenienie czasu i pracy agencji, które startują w konkursie i wkładają dodatkowy wysiłek w przygotowanie i przedstawienie pomysłów do drugiego, finałowego etapu. Rozwiązanie to dotyczy wszystkich postępowań konkursowych ogłoszonych po 1 stycznia br.

Rejection fee dotyczy udziału w konkursach ofert, których budżety przekraczają 150 tys. dolarów netto. Grupa OLX zaznacza, że to rozwiązanie - tak mało popularne w Polsce - stosowane jest jako standard na wielu zachodnich rynkach.

Co skłoniło OLX to wprowadzenia tego rozwiązania? - Grupa OLX w ciągu roku przeprowadza szereg postępowań konkursowych na kampanie reklamowe. Świetnie zdajemy sobie sprawę z tego, jak dużych nakładów pracy i zaangażowania wielu osób wymaga odpowiednie przygotowanie się do tego procesu. Biorąc pod uwagę również to, że niejednokrotnie agencje stają przed wyborem, w którym konkursie wziąć udział, zależy nam na ułatwieniu im tej decyzji. Głęboko wierzymy, że dołączenie do grona reklamodawców, dla których rynkowym standardem jest rejection fee to właściwy krok. To nasz wyraz szacunku dla agencji, które odpadają z postępowania konkursowego na ostatnim etapie, w którym o zwycięstwie często decydują już tylko detale – podkreśla w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Marcin Sienkowski, head of marketing w Grupie OLX.

Informacja ta spotkała się z bardzo pozytywną reakcją branży reklamowej, która niemal jednogłośnie w mediach społecznościowych chwali marketera za tę decyzję.

Rejection fee płacą nieliczni. "Nie płacimy, bo nie jest to rynkowy standard"

Dlaczego wywołało to tak ogromny entuzjazm ze strony agencji? Bo jak się okazuje - rejection fee w przetargach reklamowych to na polskim rynku - choć nic nowego - wciąż rzadkość.  Trudno wskazać, które firmy „płacą” agencjom za udział w przetargach, bo publicznie się o tym nie mówi (agencje mają zakaz - tajemnica handlowa w umowach z klientami). Udało nam się ustalić, że wśród takich marketerów są m.in., Allegro, Żabka Polska, Google.

Redakcja Wirtualnemedia.pl zapytała kilku największych reklamodawców wprost, czy stosują rejection fee w przetargach, a jeżeli nie - dlaczego. Większość z nich nam nie odpowiedziała.

Marketerzy, którzy przyznają, że stosują rejection fee to m.in. Play, IKEA i Link4.  - W przypadku przetargów z obszaru marketingu, gdzie częścią przygotowywanej oferty są prace o charakterze kreatywnym, przewidujemy rejection fee, o czym są informowani oferenci już na etapie zapraszania do procesu. Działamy w tym zakresie w duchu najlepszych praktyk rynkowych wypracowanych wspólnie przez wiele instytucji. Dodam, że przedstawiciele naszego Działu Zakupów brali aktywny udział w opracowaniu zbioru dobrych praktyk przetargowych – mówi Ewa Sankowska -Sieniek, szefowa biura prasowego Play.

Stosowanie rejection fee potwierdziła nam też Katarzyna Piwowarczyk, dyrektorka ds. marketingu w IKEA Retail Polska oraz Patrycja Kotecka, szefowa marketingu Link4. - Stosujemy takie zasady w Link4 do części przetargów. Dobre pomysły, wymagają ciężkiej pracy. Chcemy, by nasi kontrahenci przychodzili dobrze przygotowani - zapewnia Patrycja Kotecka.

IKEA stosuje rejection fee w przypadku firm, które nie przechodzą do kolejnego etapu procesu przetargowego. Jego wysokość ma rekompensować częściowo nakład pracy związany z uczestnictwem w przetargu. Praktyka ta jest stosowana w procedurach przetargowych w obszarze marketingu, mediów i komunikacji. Kwota jest różna w zależności od zadania przetargowego, znana agencjom od początku i wypłacana na etapie odpadnięcia z procesu.

- Stosujemy tę praktykę już od kilku lat i uważamy, ze to dobry zwyczaj rynkowy. Znane są nam również zastrzeżenia agencji związane z potencjalnym przechwyceniem i wykorzystaniem pomysłów, dlatego stosujemy też klauzule zabezpieczające prawa potencjalnych partnerów - przekazało nam biuro prasowe IKEA w Polsce.

Ale Grupa Żywiec, do której należą takie marki piwne, jak Żywiec, Warka, Tatra praktyk takich nie stosuje. - Nie stosujemy rejection fee. Nie jest to dziś standardem rynkowym – przekazała nam Magdalena Brzezińska, dyrektorka ds. korporacyjnych.

Od kilku do kilkunastu proc. przetargów z rejection fee

Z rozmów z agencjami reklamowymi, które przeprowadził serwis Wirtualnemedia.pl wynika, że rejection fee jest proponowane w przedziale od kilku do kilkunastu procent przypadków. Wiedza agencji w tym zakresie zależy od liczby przetargów, w których uczestniczą.

Albert Stęclik, planning director&founding partner w agencji Dziadek do orzechów na podstawie setek zapytań ofertowych i postępowań przetargowych ocenia, że rejection fee jest proponowane w maksymalnie 10 proc. przypadków.

W przypadku agencji Plej na kilkadziesiąt przetargów, do których przystępuje ona w ciągu roku, rejection fee pojawia się w jednym lub dwóch. Agencja K2 Create na kilkadziesiąt postępowań, w których uczestniczyła z rejection fee spotkała się tylko w dwóch przypadkach – były to duże globalne firmy.

Przetargi, w których stosowana jest zasada rejection fee , nie przekraczają 10 proc.-15 proc. wszystkich odbywających się procesów. Jest również sporo firm, które wyłaniają w przetargu agencje, które następnie trafiają do puli „wybranych" tzw. roastera. Między tymi agencjami rozgrywane są wewnętrzne przetargi, za które klienci wciąż rzadko płacą.  Agencje mają mało narzędzi do negowania złych praktyk rynkowych. Te o uznanej pozycji, podejmują się, często niełatwych, negocjacji warunków z klientami lub zgłaszają etyczne naruszenia do odpowiednich instytucji (SAR), natomiast mniejsze agencje godzą się z sytuacją nie chcąc narażać relacji z klientem, czy swoich szans na realizację zlecenia - zaznacza Anna Lelonkiewicz, chief  growth officer & business director w Ogilvy Polska.

Marta Macke, CEO i założycielka Shortlist Consulting zwraca uwagę, że klienci, którzy stosują rejection fee to zazwyczaj firmy globalne, z dużą świadomością biznesową i zrozumieniem inwestycji jakie ponoszą agencje biorąc udział w przetargu oraz takie, które po prostu rejection fee mają wpisane w strukturę postępowania przetargowego. - W Shortlist Consulting zajmujemy się wsparciem klientów w procesach przetargowych od 2013 i od tego czasu każdemu naszemu klientowi rekomenduję wpisanie rejection fee w standardy przetargu i założenie go w swoim budżecie. Nie pamiętam klienta, który nie zgodziłby się z tą rekomendacją - mówi Marta Macke.

Klienci nie płacą, bo my - agencje - się na to godzimy

Dlaczego marketerzy nie chcą płacić agencjom za udział w przetargu? Zadając to pytanie, najczęściej słyszymy w agencjach, że głównie dlatego, że po prostu nie muszą.

- A dlaczego do niektórych przetargów zaprasza się po 10 agencji? A dlaczego prowadzi się wielomiesięczne przetargi, a potem się ich nie rozstrzyga? A dlaczego daje się szaleńczo krótkie terminy (dedlajn na poniedziałek), a potem tygodniami zwleka się z decyzją? A dlaczego podpisujemy absurdalne, nienegocjowalne NDA? Bo tak. Bo mieszkamy w Polsce. Bo my, agencje się na to godzimy – pyta retorycznie i sam sobie odpowiada wprost Michał Rutkowski, dyrektor zarządzający K2 Create.

Zdaniem Anny Lelonkiewicz wynika to z faktu, że na poziomie przetargu, usługi agencji nie są traktowane jako wartość dodana. - Wśród marketerów pokutuje poczucie, że nie muszą płacić, skoro nie otrzymują fizycznego i gotowego produktu. Nasz rynek wciąż wymaga gruntownej edukacji, dotyczącej wartości intelektualnej – mówi.|

Paweł Janas, creative director w GoldenSubmarine twierdzi z kolei, że rejection fee jest raczej przejawem dobrej woli klienta. - Z reguły są to kwoty, które nie odpowiadają wkładowi agencji włożonemu w przygotowanie przetargu, ale jest to pozytywne zjawisko, które pozwala odczuć, że praca zespołu jest zauważona i w jakiś sposób doceniona. Wniesienie takiej opłaty uświadamia także klientom, że ktoś wykonał pracę i należy mu się zapłata podobnie jak za każdy inny produkt, czy usługę na rynku – zaznacza Paweł Janas.

Klienci przyzwyczaili się przez 30 lat, że nie płacą za udział w przetargu

Według naszego rozmówcy jest kilka powodów, dlaczego większość klientów nie płaci za udział w przetargach. Jako pierwszy wskazuje przekonanie, że zawsze znajdzie się agencja, która chętnie weźmie udział w przetargu, a conto przyszłych zysków.

- Popularne jest też przekonanie, że jeśli agencje chcą pracować dla marek, muszą to pokazać i w geście dobrej woli wykonać pierwszy projekt za darmo (w internecie niestety roi się od żartów na ten temat). Kolejne przekonanie, które miejmy nadzieję, że dzięki takim inicjatywom jak ta OLX, przestanie być powszechne jest takie, że właściwie wykonywanie projektów przetargowych nie jest czymś, co zasługuje na zapłatę, bo formalnie to tylko przykłady kreatywnych możliwości agencji.
W historii naszej agencji mamy także wiele przykładów przetargów, które zwyczajnie nie zostały nigdy rozstrzygnięte, bądź zostały anulowane bez podania konkretnej przyczyny.  I tutaj jest chyba sedno sprawy – jeśli przyjęlibyśmy, że za pracę zespołów zapraszanych do przetargu trzeba zapłacić podobnie jak za bilet wstępu na pływalnię, bułkę w piekarni, czy obiad w restauracji – ograniczyłoby to zapewne liczbę przetargów, które są ogłaszane, a klienci zapraszaliby mniej agencji, licząc się z kosztami przedsięwzięcia – podkreśla Paweł Janas.

- Dotychczas nie było takiego zwyczaju, klienci przyzwyczaili się do tego, że przez 30 lat agencje pracowały przy przetargach za darmo. Również dlatego, że często nie mają świadomości, jaką inwestycją finansową jest dla agencji udział w przetargu. Ciągle za mało się o tym mówi, a z perspektywy agencji zaproszonych do postępowania, przetarg nie jest dobrym momentem na edukację klienta. Często zresztą słyszą, że inni zrobią to za darmo, podobnie jak, że są tacy, którzy zrobią to w tydzień. Podstawą jest zatem edukowanie rynku i uwrażliwianie na partnerskie podejście na każdym etapie współpracy – dodaje Marta Macke.

Marcin Gaworski, chief executive officer&partner w 180heartbeats Jung v. Matt uważa, że na takie warunki kiedyś umówili się marketerzy i agencje. - Natomiast w dzisiejszych czasach takie warunki nie są równe dla obu stron. Marketerzy występują z pozycji siły, a agencje walcząc o każde zlecenie dają się wpuszczać w maliny – uważa Marcin Gaworski. - I walcząc o każde zlecenie ponoszą tego koszty – dodaje. Zdaniem eksperta agencje i marketerzy dojrzewają do decyzji, że warto pracować po partnersku, czyli płacić za każdą pracę, którą wykonują ludzie w agencjach.

Agencje: tak, to nasza wina

Skoro więc agencje zgłaszają się do przetargów bez rejection fee, to czy nie są same sobie teraz winne? Michał Rutkowski, dyrektor zarządzający agencją K2 Create przyznaje wprost: - Oczywiście, że to nasza wina. Odpowiedzią na to pytanie jest teoria gier i dylemat więźnia. My agencje, jesteśmy właśnie więźniami – swoich business planów, planów na new business, rosnących kosztów, ciśnienia ze strony zarządu albo sieci, oczekiwań wzrostu, widma utraconego klienta i zwolnień, kryzysu, recesji, a dziś jeszcze inflacji i Nowego Ładu. I choć racjonalnie byłoby się dogadać, ustalić jakieś wspólne zasady i wspólną politykę, ba – takie zasady nawet są: Biała Księga SAR - to i tak nikt się do niej nie stosuje, bo przecież jeśli Więzień X się nie zgodzi i wyleci z przetargu, to automatycznie rosną szanse na wygraną Więźnia Y - twierdzi Michał Rutkowski.

Albert Stęclik z Dziadka do orzechów broni agencji, bo - jak mówi – te zgadzają się na pracę w niepłatnych przetargach, bo nie mają wyjścia, a marketerzy korzystają z tego faktu, chcąc mieć na stole jak najwięcej pomysłów za jak najniższą cenę.

- To bardzo krótkowzroczne, bo w takim trybie rzadko powstają przełomowe idee. Sytuacja w Polsce jest moim zdaniem absurdalna, ale jedna agencja nie zmieni całego rynku. Potrzeba by do tego zmian systemowych wychodzących od wiodących agencji w Polsce. Innym problemem polskich przetargów jest to, że w Polsce przetargi robi się na wszystko. Każda aktywacja, każdy spot a czasem nawet key visual (sick!), powstaje w wyniku przetargu. Gdy przedstawiam to, jak wygląda klasyczny proces przetargowy w Polsce moim koleżankom i kolegom z UK, oni odpowiadają, że to niemożliwe. Punktują, że nie da się w takim trybie utrzymać płynności finansowej agencji, a dodatkowo z perspektywy marketera ciągła zmiana agencji to totalny brak spójności. W tym drugim mają rację. W Londynie w przetargu wygrywa się kilkuletnią obsługę. U nas najczęściej jeden projekt. Wydaje mi się, że w Polsce spójne są tylko te marki, które podpisują umowy długoterminowe z dobrymi agencjami. Jednak niewiele korporacji ma takie zasady. A szkoda, bo jak w niedawnym wywiadzie powiedział Maciej Marasek, agencje nie zatrudniają pracowników na projekty, tylko na stałe – mówi Albert Stęclik.

Pozycja siły ze strony klientów paraliżuje agencje

Paweł Janas z GoldenSubmarine dodaje, że są agencje nie mające overhead costs i aby przetrwać, gotowe są na o wiele większą elastyczność, niż agencje zatrudniające wielu pracowników, a poza tym pokusa pracy dla znanej, czy dochodowej marki jest na tyle duża, że agencje decydują się na udział w niepłatnym przetargu.

I przed tym właśnie przestrzega Anna Lelonkiewicz z Ogilvy, która uważa, że póki będą się znajdować agencje gotowe wziąć udział w przetargu bez wynagrodzenia, póty będą marketerzy, który z tego skorzystają. - Mimo wszystko chodzi o budżet, który można oszczędzić... Jest to bardzo prosta ekonomia. Ciężko winić agencje, starające się o biznes, o brak asertywności, skoro na ich miejsce zawsze znajdą się takie, które zgodzą się na trudne warunki, licząc na wygraną. Tutaj wciąż panuje rynek „zleceniodawcy" – zaznacza nasza rozmówczyni.

Marcin Gaworski przyznaje, że agencje reklamowe popadły w taki ciąg zdarzeń, że biegały za każdym zleceniem, nie szanując swojej pracy. Twierdzi, że to się jednak zmienia, a ludzie w branży mają coraz więcej szacunku do swojej pracy.- Jeśli będziemy pracować za darmo nie będziemy w stanie utrzymać i przyciągać talentów do naszej branży - wskazuje Gaworski.

W jego ocenie to pozycja siły ze strony marketerów często paraliżuje agencje. - Czasami nawet nie zapytamy, czy jest przewidziane rejection fee. Dlaczego?My stosujemy taką praktykę i w jednym na trzy przetargi, w których uczestniczymy klient decyduje się, żeby taką opłatę za przetarg ustalić. To ma niezwykle zbawienny skutek. Bo jak się za coś płaci, to się to inaczej szanuje. A jak coś jest za darmo, to wiemy, jakie mamy do tego podejście – kwituje Marcin Gaworski.

Zdaniem Alberta Stęclika, gdyby najlepsze agencje w Polsce zaczęły masowo dziękować za zaproszenia w niepłatnych przetargach sytuacja mogłaby się zmienić. - Niestety w tej sprawie niewiele się dzieje. SAR opracował białą księgę, ale nie ma ona pokrycia w codzienności. Wydaje mi się, że dopóki szefowie agencji nie dogadają się w tym temacie, nic się nie zmieni. A przecież wszystkim wyszłoby to na dobre. Gdybyśmy mieli zapewniony zwrot kosztów w przetargach, a do tego pewność, że nie konkurujemy z 5 czy 7 innymi agencjami, moglibyśmy rzadziej startować w przetargach. Dzięki temu nie robilibyśmy kilku przetargów na raz, a marketerzy otrzymywaliby bardziej dopracowane pomysły. Robiąc niepłatny przetarg na 5-7 agencji moim zdaniem klient nie otrzyma topowej pracy – twierdzi Albert Stęclik.

12 tys. zł reject fee jest tylko gestem

Czy zaproponowana przez OLX kwota 12 tys. zł rejection fee to kwota adekwatna do kosztów ponoszonych przez agencje w przetargu? Większość naszych rozmówców przyznaje, że nie, bo koszty udziału w przetargu reklamowym są dużo wyższe, zwłaszcza w przypadku większych agencji  – niejednokrotnie wynoszą od kilkudziesięciu do nawet 100 tys. zł. Ale też nie krytykują OLX za taką wysokość tej kwoty.

Dla Anny Lelonkiewicz z Ogilvy rejection fee w przetargu na poziomie  12 tys. zł jest dobrym i ważnym gestem ze strony OLX, natomiast realnie pozostaje tylko „gestem".  - Średnio zaangażowanie agencji w przetarg jest kilkukrotnie, a nawet kilkunastokrotnie wyższe (postępowania przetargowe czasem trwają kilka miesięcy wraz z kilkoma rundami badań konsumenckich).. Lepszym rozwiązaniem byłoby ograniczenie liczby agencji w przetargu i zapłacenie im wyższej kwoty za przygotowanie jakościowej oferty – uważa ekspertka Ogilvy.

Michał Rutkowski zwraca uwagę, że rejection fee jest dla agencji przede wszystkim sygnałem: „droga agencjo, traktuję Cię poważnie, to nie jest fejkowy przetarg, żeby się wykazać albo spełnić zachciankę prezesa, to nie jest konkurs piękności, do którego zaproszę kilkunastu oferentów, a potem nawet nie będę w stanie ogarnąć, co kto zaprezentował”. Skoro marketer jest gotowy wydać na samo fee zaproszonych agencji kilkadziesiąt tysięcy złotych, to znaczy, że naprawdę zależy mu na efekcie końcowym i że zwycięska agencja będzie w stanie pokryć koszty przetargu, a nawet zarobić – uważa Michał Rutkowski.

Marta Macke dodaje, że rejection fee – niezależnie od kwoty - ustawia relację i proces na profesjonalnym i partnerskim poziomie i jest pewnego rodzaju zabezpieczeniem, że przetarg jest przez klienta traktowany poważnie.

Sposób na "skup" pomysłów kreatywnych?
Czy klient płacąc agencji rejection fee dostaje w pewnym sensie zgodę na o, by wykorzystać później koncepcje czy idee kreatywne zaprezentowane przez odrzucone agencje? Np. in house lub we współpracy z inną agencją? Na ile jest to prawdopodobne i ryzykowne zarazem?

Marcin Sienkowski z Grupy OLX uspokaja w rozmowie z Wirtualnemedia.pl: - Nasza intencją nie jest zakup praw autorskich, tylko wynagrodzenie agencji za czas włożony w przygotowanie oferty.

Wątpliwości i obaw nie ma Albert Stęclik z Dziadka do orzechów, który zaznacza, że dla niego zachowanie OLX jest poważnym podejściem i wyrazem szacunku. - Zresztą OLX od zawsze szanowało pracę kreatywną. Dla tej organizacji komunikacja jest niezwykle ważna. A jeśli ktoś chce mieć najlepszą komunikację, musi współpracować z najlepszymi agencjami. Takie nie startują w przetargach przypominających konkurs piękności – podkreśla Albert Stęclik. - OLX to porządna marka, szczerze wierzę, że nowe zasady nie są obliczone na to, by wyciągnąć jak najwięcej pomysłów, a następnie zrealizować je samodzielnie. To nie w ich stylu - dodaje.

Anna Lelonkiewicz zauważa, że niestety istnieje takie ryzyko, ale jest ono obustronne. - Rejection fee nie może pokrywać praw do wykorzystania konceptów bez ograniczeń. To musi zostać uregulowane w umowie przetargowej i być respektowane przez marketera. Jeżeli nieuczciwa firma, płacąc rejection fee w przetargu zdecyduje się na wykorzystanie pomysłu agencji, musi liczyć się z konfrontacją prawną i koniecznością udokumentowania swoich praw - podkreśla.

Marta Macke zdradza, że niestety zdarzają się sytuacje, w których agencje mają poczucie, że pomimo przegranej ich rozwiązania zostały wykorzystane przez klienta. Ekspertka przypomina, że tu ogromną rolę odgrywa NDA podpisywany przed przekazaniem agencjom z shortlisty briefu.

- NDA nie ma na celu chronić wyłącznie klienta. Powinien być dwustronny i zabezpieczać również agencje przez wykorzystywaniem ich własności intelektualnej. Oczywiście zdarzają się sytuacje, że np. dwie agencje uczestniczące w przetargu przyjdą z bardzo podobnymi lub identycznymi pomysłami, ale wygrać może jedna. Miałam takie przypadki kilkukrotnie - tu podstawą jest partnerstwo, uczciwość i komunikacja, po prostu trzeba agencję o tym poinformować w odpowiednim momencie, aby uniknąć posądzenia o „skup" lub „kradzież"pomysłów – radzi nasza rozmówczyni.

OLX zaimponowało agencjom

Przedstawiciele agencji reklamowych nie kryją zadowolenia z tego, że Grupa OLX zdecydowała się wprowadzić rejection fee i poinformowała o tym oficjalnie cały rynek. Przyznają, że raczej trudno im uwierzyć w to, by inni marketerzy poszli śladem OLX, ale liczą, że ten „ruch” może być początkiem próby ustalania czy wprowadzania nowych standardów współpracy na linii klient-agencja na polskim rynku reklamowym.

- To krok w bardzo dobrą stronę. Już w ubiegłym roku zaobserwowaliśmy dwie tendencje: mniej przetargów, za to bardziej kompleksowych oraz coraz większy udział postępowań z rejection fee. Często deklarowane na poziomie poszczególnych zapytań, niekoniecznie jednak jako standard we wszystkich projektach u danego reklamodawcy. Ogłoszenie tego standardem jest jasną proklamacją: „szanujemy Waszą pracę". Może więcej reklamodawców pójdzie tą drogą? - zastanawia się Michał Cieciak, business development director w Ancymony.

Albert Stęclik przyznaje, że jest bardzo zadowolony, że rynek - dzięki deklaracji OLX - zaczął o kwestii rejection fee mówić głośno i że nie przeszło to bez echa.

- Po reakcjach choćby na LinkedIn wiemy, że OLX zaimponowało tym ruchem nie jednej agencji. Ze swojego doświadczenia wiem także, że praca w warunkach płatnego przetargu podnosi zaangażowanie całego zespołu. Po tej informacji OLX będzie pracował z najlepszymi teamami w najlepszych agencjach. Na pewno przełoży się to na świetne kampanie marki w przyszłości – przypuszcza nasz rozmówca. 

Według Anny Lelonkiewicz może to uświadomić innym firmom, jak wielki wysiłek wkłada agencja w przygotowanie każdej oferty przetargowej. - W trakcie procesu niejednokrotnie przygotowywane są głębokie analizy strategiczne, które później są podwalinami linii kreatywnych wykorzystywanych przez marketerów przez kolejne lata. Taka praca wymaga gratyfikacji, w takiej samej wysokości, w jakiej mareketerzy płacą audytorom czy konsultantom zewnętrznym. W takich przypadkach nie ma mowy, o „wypróbowywaniu ich umiejętności" przed zrealizowaniem konkretnego zadania. Taką zasadę należy wprowadzić również w stosunku do przetargów na agencje kreatywne - zaznacza Lelonkiewicz.

Łukasz Gumowski z Plej uważa, że dzięki decyzji OLX inne marki również zaczną to rozważać, tym bardziej, że  coraz więcej agencji wybiórczo podchodzi do postępowań przetargowych. - Inwestują w te, w których szansa na wygranie jest największa, skupiają się na klientach z potencjałem rozwoju, wolą przetargi na stałą obsługę niż projektowe – mówi Łukasz Gumowski.

Nieco sceptycyzmu w dyskusję przedmówców wnosi Paweł Janas z GoldenSubmarine. - Działanie OLX spotka się pewnie z opinią, że jako duża firma może sobie pozwolić na takie fanaberie, ale miejmy nadzieję, że pociągnie za sobą innych. Warto może też pomyśleć o tym w ten sposób, że agencji zapewniających wysoki standard projektów w Polsce jest mało, a inflacja i rosnące koszty mogą  powodować, że to agencje bedą rozsądniej wybierać klientów do przetargów – mówi Paweł Janas.

Nadziei na jakiekolwiek zmiany nie ma natomiast Rafał Baran, CEO agencji Bridge2Fun. - Branża jest generalnie mało zintegrowana i stanowi „red ocean", bo czy grube czy małe ryby wszyscy walczą o ograniczone zasoby, jakimi są budżety marketingowe. Wiec raczej można liczyć na cios w plecy niż integrację pro publico bono. Przeżyłem wiele zrywów branży, po których śladu już nie ma. Co oczywiście nie wyklucza, że trzeba próbować – mówi.

Dołącz do dyskusji: Rejection fee w przetargach to wciąż rzadkość. „Agencje dają się wpuszczać w maliny”

8 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
Last
Super, brawo! OLX robi mądre rzeczy.
0 0
odpowiedź
User
Szaprans
Nie ma żadnej pozycji siły.
Ktoś płaszczy się za darmo w nadziei, że dostanie kontrakt, ktoś inny robi tylko za kasę i opędza się od klientów.
Tak działa rynek.

0 0
odpowiedź
User
klaps
Rejection fee betonuje rynek - zaprosisz mniej agencji jak musisz im wszystkim zapłacić za wstępne pomysły.
0 0
odpowiedź